bożena bożena
1638
BLOG

O sensie i potrzebie celibatu księży

bożena bożena Społeczeństwo Obserwuj notkę 84

Noszę się od jakiegoś czasu z potrzebą, chęcią  napisaniem kilku zdań na temat daru, jakim jest celibat księży katolickich - daru dla nas i dla samych zainteresowanych. Niedziela dobrego Pasterza stała się chyba dobrym momentem na zabranie głosu w tej sprawie.

Czytuję od czasu do czasu książki lekkie, łatwe i przyjemne, w ramach resetu mózgu i niedawno miałam czas fascynacji czytadłami autorstwa bardzo popularnej amerykańskiej autorki, Francine Rivers. Pani ta nawróciła się na chrześcijaństwo kilkanaście lat temu i od tej pory cały swój talent pisarski, wyobraźnię i warsztat poświęca na opisywanie działania Opatrzności Bożej w życiu zwykłego człowieka. Lubię te powieści, bo są dobrze napisane, czyta się je wartko, wciągają a przy tym każda z nich zawiera kilka głębszych refleksji - i dla tych kilku zdań, które znajduję w tych książkach, sięgam po nie od czasu do czasu. Poza tym interesuje mnie różnica pomiędzy protestantyzmem a katolicyzmem. Autorka jest protestantką, dlatego w jej powieściach zazwyczaj pojawia się wątek jakiegoś pastora, a nawet pastor i problemy jego posługi stają się czasem głównymi bohaterami. Powieść "Most przeznaczenia" opisuje historię następującą: pastor znajduje w nocy pod mostem noworodka, dziewczynkę. Zabiera ją do swojego domu i razem z żoną decydują się ją wychować - sami mają już jednego syna. Po sześciu latach żona pastora umiera, a on uważa, że nie da sobie sam rady z wychowywaniem dwójki dzieci, oddaje dziewczynkę - już świadome, sześcioletnie dziecko - innej rodzinie. Dziewczynka ma złamane życie, czuje się odrzucona, niekochana, ucieka w końcu w szeroki świat, w którym czai się zło.....wszystko kończy się wreszcie happy endem, dużo w książce też tego, co można nazwać strawą duchową, ale drastyczność tej historii- ojca pozbywającego się dziecka - nie dała mi nacieszyć się książką. Oto pastor tak sobie tłumaczy swój czyn: tam jej będzie lepiej, ja mam posługę, muszę być na każde wezwanie moich parafian, nie mam czasu dobrze wychować dziecka. 

W innej powieści, "Szofar zabrzmiał" Rivers opisuje pastora, cierpiącego na przerost ambicji, , który zaniedbuje i w rezultacie niszczy swoją rodzinę - nie ma czasu dla zony i syna, bo buduje świątynię na chwałę Pana.

 

W jednym ze swoich felietonów, dziennikarka polskiego Radia Wrocław, pani Maria Woś, wspomina księdza Aleksandra Zienkiewicza. I pisze o nim tak: ksiądz miał zawsze dla nas czas. O każdej porze można było do niego przyjść, z każdą sprawą. Tak rozumiał swoją posługę - czas dawany innym. Czas to miłość. 

I tu jest sedno sprawy i problemu celibatu. Ksiądz poświęca swoje życie, swój czas Bogu i wszystkim potrzebującym i szukającym Boga. W tej posłudze nie ma miejsca na prywatność, na żonę i dzieci. To fizycznie i psychicznie byłoby nie do udźwignięcia dla takiego księdza. 

Rzadko pamięta się o tym, że ksiądz jest, można iść na plebanię w każdej chwili ze swoim problemem czy potrzebą, z prośbą o sakramenty. I ludzie przychodzą. To, że my tam zaglądamy raz na kilka lat, nie znaczy, że ksiądz żyje sobie na co dzień w spokoju i beztrosce i nic nie robi, poza wożeniem się nowym samochodem, kupionym za pieniądze z tacy.

Parafia, w której mieszkam ma niemal 5 tys. parafian i tylko trzech księży, w tym jeden już emerytowany, do pomocy. Śluby, chrzciny, pogrzeby, wyjścia do chorych, prowadzenie wspólnot, lekcje religii, cykliczne inicjatywy, oprawa świąt, rekolekcje, spowiedzi. To program stały. Obsługa na bieżąco każdego potrzebujacego choćby słowa czlowieka. Obecność, stała i tak bardzo potrzebna obecność i uwaga. Każdy przecież wręcz żąda być traktowanym indywidualnie, jakby był tym jednym, jedynym człowiekiem na świecie i tylko on miał jedyny taki problem. A teraz pomnożyć to przez kilka tysięcy....

 

W przeciwieństwie do wielu osób, które roszczą sobie prawo do wypowiadania się na temat kościoła i księży, ja akurat w kościele jestem regularnie i księży z parafii znam. Widzę, ile pracują, i jaki trud podejmują. Kiedyś miałam taki epizod w życiu, że sprawowałam funkcję kuratora społecznego, czyli chodziłam na tzw. dozory. Dozór, czyli wizyta w mieszkaniu skazanego, z wyrokiem rzecz jasna w zawiasach, przepytanie go z tematu: jak u ciebie z resocjalizacją i opisanie tego w raporcie. Praca trudna i stresująca, a największą trudnością dla mnie było wejście do domu, do mieszkania, na teren tych ludzi. I nie dlatego, że bałam się, że zrobią mi krzywdę. Absolutnie nie. Bardzo trudno jest przekroczyć czyjąś granicę. Wejść na obcy teren, władować się komuś w intymność jego życia.  To było tak trudne, że musiałam w końcu zrezygnować z tej pracy, mimo, iż sami moi skazańcy byli ciekawymi ludźmi i większość zwyczajnie udawało mi się nawet polubić. I kiedyś, na okoliczność kolędy, kiedy zawsze rozlegają się szydercze głosy o kopertach, pomyślałam, jak ludzie nic nie wiedzą, jak nic nie chcą wiedzieć, jak żyją w tych swoich ciasnych klateczkach i nie starają się nawet wychynąć poza wdrukowane w ich głowach schematy, że ksiądz to darmozjad, leń, pedofil, członek czarnej mafii itp. 

Nie chce wiedzieć, jak by to było, gdyby ksiądz miał rodzinę, żonę i dzieci, którymi musiałby i chciałby zajmować się w pierwszej kolejności. Jak by wyglądało życie parafian. Dlatego tym bardziej doceniam to, że zdecydowali się pójść za głosem powołania. Choć, jak mówił w Wielki Czwartek nasz ksiądz emeryt – czasami czują taka dojmującą samotność.

 

bożena
O mnie bożena

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo